Wigilia
Już choinka na balkonie,
skromnie czeka nim zapłonie.
Już wniesiona do salonu,
gdzie zapachów w całym domu:
- Karp smażony i śledziki,
z łazankami borowiki,
w zupie pachną smakowicie,
to przez swoje leśne życie.
A pierogi, półksiężyce,
jak wycięte przez nożyce.
I makiełki wymarzone,
bakaliami przyprawione.
Od zapachów ssie w żołądku.
A choinka czeka w kątku
i gałązki swe rozkłada,
do igiełek coś tam gada.
Gdy jej zapach się rozchodzi,
jest tak silny, że dowodzi.
Stroić ją zaczęto wreszcie,
obsypując ozdób deszczem.
W lampki, bombki a lameta,
wirowała, jak kometa.
Pierwsza Gwiazdka zaświeciła
i do stołu zaprosiła,
by podzielić się opłatkiem,
z rodzicami, babcią, dziadkiem.
Skosztować potraw dwanaście
i zaśpiewać kolęd naście!
Wreszcie dzieci niecierpliwie,
patrząc, myślą ciut lękliwie:
- Czy Mikołaj listy czytał,
z prezentami będzie witał?
Wreszcie przybył z workiem wielkim,
nie dał zwieźć się minkom wszelkim,
sam wypatrzył dzieci grzeczne,
chcąc nagrodzić je koniecznie.
Łobuziakom palcem groził,
lecz im rózgą nie przyłożył,
obiecali wszak solennie,
że grzeczni będą codziennie.
Dzieci paczki otwierają,
szarpią, wstążki urywają,
niecierpliwość zwyciężyła,
wnętrze paczki odsłoniła.
Nie opowiem co w nich było,
czasu by nie wystarczyło.
Mikołaj zadowolony,
skłonił się, bo już spóźniony,
pędził do kolejnych dzieci,
na swych saniach wśród zamieci.