Matka
W przelocie wspomnień wraca czas. Czy w blaskach, czy w cieniach, wciąż żywy. A w nich ona. W wirującej na wietrze błękitnej sukni, Z matczynym uśmiechem pochyla się nade mną, Pachnie lasem… Była obrazem nieskończonym. Zapracowana, Nieobecna, Zbyt krótko trwały chwile, Kiedy z księżycem wchodziła do mnie. Za mało było rozmów ważnych, Tych ścieżek najprostszych. Był dom, chleb i książki. I miłość w każdym geście, W każdym słowie, W bezsenności. Taka codzienna Lecz dająca siłę, By przeżyć wśród ciosów życia. ** Dziś czasu przybyło, Lecz inny ma sens.