• wywiad udzielony dla Echa Miasta
  • wywiad udzielony dla Radia Łódź
  • Strona z książki \
  • Artykuł w \
  • Artykuł w \
  • Artykuł
  • Artykuł

Zdjęcie z galerii

21

Księga Gości


michalfub
Fajna strona, nawet cieka...

Anitacask
Ostanio dużo czytam blogó...

Sonia
" WIOSNA W...

Barbara
Uleńko, musiało upłynąć ...

Jadwiga
i love your blog, very ve...

Odwiedzający

Aktualnie online: 0
Dzisiaj: 69
W sumie: 237801

Tagi

Archiwum autora: Urszula Kowalska

Meandry

Wczesnym świtem w ramion splocie
zrywasz się gotów do biegu
ostatnie pomruki kocie
ślad nocy zmywasz w pośpiechu
za groszem gonisz bez miary
instynktem praszczurów gnany
bez człowieczeństwa bez wiary
i z refleksji uwalniany
kiedy spowolnisz w galopie
i rozejrzysz się dookoła                                  
zapragniesz leczyć ślepotę
i usłyszeć że ktoś woła…
spoglądasz w minione lata
wierząc że coś w nich się mieści       
a tu los ci figla spłata
ujrzysz tam pustkę – bez treści

Dla kogo

Nie piszę dla poklasku
Tylko dla czytelnika
By przesłanie zrozumiał
To co z niego wynika
 
Na papier myśl wyrzucam
Gdy niespokojnie drąży
Raz ze szczęścia raz z gniewu
Spisana już nie ciąży
 
Adresat się z nią zetknie
Pomyśli czy ją przyjmie
A gdy ulgę przyniesie
Nie zapomni też o mnie
 

Ile trzeba

Ile trzeba czasu
by wygładzić zadry narosłe latami
ile trzeba miłości by pokonać pustkę
co nie goi a rani
ile nadziei trzeba na spokojne trwanie
a kiedy ono zagaśnie
nie zatapiać się w bólu
zdusić cierpienie…
i być pełnym wiary
na szczęścia przywrócenie

Sen majowy

Obraz tkała na werandzie
odurzona bzu zapachem
z najpiękniejszych czarnych kwiatów
gdzie śpiew ptaków niósł się echem
 
w słońcu lśniły ich skrzydełka
na tle błękitnego nieba
a gdy siadły na gałązkach
nic więcej nie było trzeba
 
podziwiała ruch ich głowy
szerokie pole widzenia
niezwykłą zdolność latania
i tę łatwość żerowania
 
blask rozwiewał jej niepokój
tłumił lęk – twarz rozanielał
śpiew ptaków tak wiele znaczył
gdziekolwiek w gaju rozbrzmiewał
 
dawał duszy ukojenie
piękno przyrody otwierał
jej zapach z powiewem wiatru
obraz tęsknot pozacierał  
 
świat wypełniał się kolorem  
raz bielą kwiatów jabłoni
raz fioletem bzu czeremchy
i tej ich cudownej woni
 
zapomniała już o chmurach
kłębiasto szarych i smutnych
co budziły melancholię
i żal niebios mgłą zasnutych
 
Do miłości maj jest kluczem
a namiętność rzeźbi dłutem

Przestała widzieć by dostrzec

Gdy zobaczyłam ją pierwszy raz,
siłę w jej twarzy rzeźbił czas.
Prawdziwą, bez śladu lęku
i wciąż obecnego dawnego wdzięku.
Zobaczyłam raz drugi i trzeci,
obraz był w mroku, jak w zamieci.
Patrzyła zamglonymi oczami
i dostrzegała rozbłyskami.
Zachłannie słuchała dźwięków,
osłaniały przed mrowiem lęków.
Jak nić, ze światem ją zszywały,
okruchy doznań, co radość dawały.
Jak haftem je wszystkie splatała,
a w sobie głębi i mocy szukała.
By czuć się coraz mniej samotnie,
doceniała, co piękne i co owocne.
Wreszcie na dnie wspomnień ujrzała
tych, co znaleźć i spotkać chciała.
Tych, co najmocniej ją kochali,
gdziekolwiek byliby – czekali.
Z podróży tej z wiarą wracała,
mocniejsza dobrem, bo widziała,
zmarłych, z którymi wciąż ją łączy
pomost, a z niego sens życia sączy.

Marzenia

Pragnę zostać aniołem                        
I mieć suknię w błękicie
Pokrzywdzonych otoczyć
Skrzydłem na całe życie
 
Niedostatki odsłaniać
Nauczać miłosierdzia
Zapobiegać rozpaczy
Kreśląc symbol łabędzia
 
Niech szlachetność i mądrość
Będzie w głowach ich mottem
Wyobraźnię pobudzi
I ochroni przed błędem 
 
Nie wiem czy aniołowi
Sił dla wszystkich ma starczyć
By uchronić najsłabszych
Najważniejsze zawalczyć

Chandra

Dopada  znienacka
Złość jak silna fala
Bezdusznie oblewa
I tkliwość wypala
 
Bo co można zrobić
Skutecznym fortelem
By zmienić nikczemność
I być dobrym sterem
 
Jaka jest przyczyna
Podłości wyrazu
Tak dziś widocznego
Z upadku obrazu
 
Gdy przyszłość przeraża
Coś się w ludziach zmienia
Czy będą wciąż twardsze
Ich serca z kamienia

Czy kochamy naszą ziemię

Zadbam o naszą ziemię
Chętnie każdy tak powie
Czy ten stary czy młody
Chciałby zadbać o zdrowie
W teorii równie mądrzy
Lecz niejeden w praktyce
Zaszkodzi jej z lenistwa
Nie wierząc diagnostyce
Ocieplenie nam grozi                                         
I powietrze duszące
Zanik dzikiej przyrody
Lodowce spływające
W oceanach moc śmieci
A w nich tony plastiku
Ryby go zjadające
Już świat cały w zaniku
Jeszcze wirus nas dopadł
Może to doświadczenie
Kogoś czegoś nauczy
A zwłaszcza pokolenie
Dojrzeje i odmieni
To co dziś im zniszczymy
Sami wierząc swej mocy
Na zbawienie liczymy
 

Wzniosły i przyziemny

Człowiek osobliwość
W nim dobro i moc
Skała i anioł
Czy może być więcej
Energią odwagą i wiarą
Dociera do ludzkich serc
Słowem i czynem
A nie obłudą…
Człowiek przyziemny
Fałszywym obrazem
Zimnym sercem
Zawiścią i knuciem
Pokazuje innych
W krzywym zwierciadle
Jemu trudno uwierzyć
W dobro w pokorę
Kiedy sam jej nie ma
Najada się tym co zdobyli inni
Małymi krokami
Złośliwym uśmiechem
Sadystycznie szuka ofiary

Czas

Czas miewa tak wiele miar
Jest źródłem nagród i kar
Raz leci – jak wicher szalony
Raz wlecze – jak dzieciak znudzony
Raz płynie – bez ważnych zmian
Raz zmienia przyjęty stan
Czy warto było przez życie gnać
Czy zdrowiej  w miejscu bez lęku stać
Podążanie do celu
Ma swą wartość dla wielu
Ale kiedy zadasz pytanie
Brak odpowiedzi na nie
Niejednokrotnie sami nie wiedzą
Co ich gna – co sprawia że lecą

Książki