Meandry
Wczesnym świtem w ramion splocie
zrywasz się gotów do biegu
ostatnie pomruki kocie
ślad nocy zmywasz w pośpiechu
za groszem gonisz bez miary
instynktem praszczurów gnany
bez człowieczeństwa bez wiary
i z refleksji uwalniany
kiedy spowolnisz w galopie
i rozejrzysz się dookoła
zapragniesz leczyć ślepotę
i usłyszeć że ktoś woła…
spoglądasz w minione lata
wierząc że coś w nich się mieści
a tu los ci figla spłata
ujrzysz tam pustkę – bez treści
Dla kogo
Nie piszę dla poklasku
Tylko dla czytelnika
By przesłanie zrozumiał
To co z niego wynika
Na papier myśl wyrzucam
Gdy niespokojnie drąży
Raz ze szczęścia raz z gniewu
Spisana już nie ciąży
Adresat się z nią zetknie
Pomyśli czy ją przyjmie
A gdy ulgę przyniesie
Nie zapomni też o mnie
Ile trzeba
Ile trzeba czasu
by wygładzić zadry narosłe latami
ile trzeba miłości by pokonać pustkę
co nie goi a rani
ile nadziei trzeba na spokojne trwanie
a kiedy ono zagaśnie
nie zatapiać się w bólu
zdusić cierpienie…
i być pełnym wiary
na szczęścia przywrócenie
Sen majowy
Obraz tkała na werandzie
odurzona bzu zapachem
z najpiękniejszych czarnych kwiatów
gdzie śpiew ptaków niósł się echem
w słońcu lśniły ich skrzydełka
na tle błękitnego nieba
a gdy siadły na gałązkach
nic więcej nie było trzeba
podziwiała ruch ich głowy
szerokie pole widzenia
niezwykłą zdolność latania
i tę łatwość żerowania
blask rozwiewał jej niepokój
tłumił lęk – twarz rozanielał
śpiew ptaków tak wiele znaczył
gdziekolwiek w gaju rozbrzmiewał
dawał duszy ukojenie
piękno przyrody otwierał
jej zapach z powiewem wiatru
obraz tęsknot pozacierał
świat wypełniał się kolorem
raz bielą kwiatów jabłoni
raz fioletem bzu czeremchy
i tej ich cudownej woni
zapomniała już o chmurach
kłębiasto szarych i smutnych
co budziły melancholię
i żal niebios mgłą zasnutych
Do miłości maj jest kluczem
a namiętność rzeźbi dłutem
Przestała widzieć by dostrzec
Gdy zobaczyłam ją pierwszy raz,
siłę w jej twarzy rzeźbił czas.
Prawdziwą, bez śladu lęku
i wciąż obecnego dawnego wdzięku.
Zobaczyłam raz drugi i trzeci,
obraz był w mroku, jak w zamieci.
Patrzyła zamglonymi oczami
i dostrzegała rozbłyskami.
Zachłannie słuchała dźwięków,
osłaniały przed mrowiem lęków.
Jak nić, ze światem ją zszywały,
okruchy doznań, co radość dawały.
Jak haftem je wszystkie splatała,
a w sobie głębi i mocy szukała.
By czuć się coraz mniej samotnie,
doceniała, co piękne i co owocne.
Wreszcie na dnie wspomnień ujrzała
tych, co znaleźć i spotkać chciała.
Tych, co najmocniej ją kochali,
gdziekolwiek byliby – czekali.
Z podróży tej z wiarą wracała,
mocniejsza dobrem, bo widziała,
zmarłych, z którymi wciąż ją łączy
pomost, a z niego sens życia sączy.
Marzenia
Pragnę zostać aniołem
I mieć suknię w błękicie
Pokrzywdzonych otoczyć
Skrzydłem na całe życie
Niedostatki odsłaniać
Nauczać miłosierdzia
Zapobiegać rozpaczy
Kreśląc symbol łabędzia
Niech szlachetność i mądrość
Będzie w głowach ich mottem
Wyobraźnię pobudzi
I ochroni przed błędem
Nie wiem czy aniołowi
Sił dla wszystkich ma starczyć
By uchronić najsłabszych
Najważniejsze zawalczyć
Chandra
Dopada znienacka
Złość jak silna fala
Bezdusznie oblewa
I tkliwość wypala
Bo co można zrobić
Skutecznym fortelem
By zmienić nikczemność
I być dobrym sterem
Jaka jest przyczyna
Podłości wyrazu
Tak dziś widocznego
Z upadku obrazu
Gdy przyszłość przeraża
Coś się w ludziach zmienia
Czy będą wciąż twardsze
Ich serca z kamienia
Czy kochamy naszą ziemię
Zadbam o naszą ziemię
Chętnie każdy tak powie
Czy ten stary czy młody
Chciałby zadbać o zdrowie
W teorii równie mądrzy
Lecz niejeden w praktyce
Zaszkodzi jej z lenistwa
Nie wierząc diagnostyce
Ocieplenie nam grozi
I powietrze duszące
Zanik dzikiej przyrody
Lodowce spływające
W oceanach moc śmieci
A w nich tony plastiku
Ryby go zjadające
Już świat cały w zaniku
Jeszcze wirus nas dopadł
Może to doświadczenie
Kogoś czegoś nauczy
A zwłaszcza pokolenie
Dojrzeje i odmieni
To co dziś im zniszczymy
Sami wierząc swej mocy
Na zbawienie liczymy
Wzniosły i przyziemny
Człowiek osobliwość
W nim dobro i moc
Skała i anioł
Czy może być więcej
Energią odwagą i wiarą
Dociera do ludzkich serc
Słowem i czynem
A nie obłudą…
Człowiek przyziemny
Fałszywym obrazem
Zimnym sercem
Zawiścią i knuciem
Pokazuje innych
W krzywym zwierciadle
Jemu trudno uwierzyć
W dobro w pokorę
Kiedy sam jej nie ma
Najada się tym co zdobyli inni
Małymi krokami
Złośliwym uśmiechem
Sadystycznie szuka ofiary
Czas
Czas miewa tak wiele miar
Jest źródłem nagród i kar
Raz leci – jak wicher szalony
Raz wlecze – jak dzieciak znudzony
Raz płynie – bez ważnych zmian
Raz zmienia przyjęty stan
Czy warto było przez życie gnać
Czy zdrowiej w miejscu bez lęku stać
Podążanie do celu
Ma swą wartość dla wielu
Ale kiedy zadasz pytanie
Brak odpowiedzi na nie
Niejednokrotnie sami nie wiedzą
Co ich gna – co sprawia że lecą