Nie zgubić marzeń
W kretonowej sukience
biegłaś w blasku słońca
ono na twej twarzy
pozostało do końca
tyle burz pokonałaś
z tym promiennym uśmiechem
wiatrem chmury rozpraszałaś
ogrzewałaś oddechem
wspierałaś słowami
ludzi na zakręcie
oni oddawali
swe serce w podzięce
to że mogłaś pomóc
szczęście ci dawało
i też nie wiedząc skąd
do ciebie wracało
pieniądz nie był kluczem
do serca twojego
nie kupili cię niczym
nie skusili do złego
gdy pytali jak zdobyć
niezwykłą serca prawość
mówiłaś być potrzebną
z tym przychodzi radość
Wieloznaczność
Siła wyrazu
patrzysz w milczeniu
w dialogu bez słowa
grą twoją bywa
wieloznaczna wymowa
słów cofnąć się nie da
znaczenia spojrzeń
nietrudno zagmatwać
kwestia wyuczenia
obserwator nie wie
czy trafił
czy chybił
intencję rozszyfrował
czy ją zapodział
Pokolenia
Opoka
Prababka była zawsze
włosy w kok
bez ozdób
zatarte ślady dawnej urody
w zmarszczkach kryła się tamta codzienność
bez okularów
z nieodłączną książką
głową nisko pochyloną
czytała historie których nie doświadczyła…
o życiu wiedziała wiele
bardzo wiele
była jak opoka
fascynowała żywym obrazem…
minęły lata – bez niej
nikt nie był tak blisko.
Refleksja na dzisiaj
Dziobanie
ludzkie dziobanie
non stop ma branie
dziobią z góry
dziobią z dołu
tak pospołu
dla sukcesu
dla pieniędzy
dla zaspokojenia żądzy
dziobią dzieci rodziciela
do trzydziestki – bagatela
a szefowie pracowników
dziobią media polityków
koleżanki i koledzy
każdy kogoś gdzieś wyśledzi
z tego psują się przyjaźnie
kogoś skopiesz
będzie raźniej
wzmacnia się nędza duchowa
bez wątpienia
dziś masowa
i tak myślę
świat zwariował
co cenne
zdymisjonował
Uchronić od zapomnienia
Przemijanie
o śmierci mówić nie wypada
choć myśl ta drąży mózg
lżej kiedy się wygadasz
jakbyś rzucał w morze
i usłyszał plusk
a kiedy nadchodzi
chwila nieuchronna
spieszysz się by zdążyć
ostatni wysłać list
rozwiązać parę spraw
…..
czas nagradza każdy dzień
liczysz tygodnie
oczekiwanie staje się udręką
żyjesz myślą
jak przeżyć jutro
dawki leków odmierzają czas
ciało przestaje cię słuchać
w głowie już tylko jedna myśl:
- kiedy?
i…
niechby się wreszcie to stało!
…..
przyszedł dzień
ciało w proch się zmieniło
ucichli nieżyczliwi
szloch dramatem cieni
fragmenty myśli
w błyskach wspomnień
chwil najcenniejszych
pozostaną echem
mądrości deszczem
….
uwolniona dusza
poszybowała
Równowaga – pomaga
Duży brzuch i krótkie nogi
Obraz w szczegółach ubogi
A mam – dodać tu wypada
Ze słuchem problem nie lada
O pamięci już nie wspomnę
Wiecznie o podpowiedź skomlę
Ale nie wiem czemu wkoło
Z ludźmi zawsze mi wesoło
Promienny uśmiech tak żywy
Nie poparzy jak pokrzywy
I empatia dla drugiego
Nie każdy ma coś takiego
Ile z nią można dokonać
Spróbuj – aby się przekonać
Pasja skutecznym lekiem na smutek
Pokrzepienie
Świat coraz smutniejszy
Pisząc wiersze
Porządkuję myśli
Czas szybciej biegnie
Nie czuję się rośliną
Która więdnie
Życie nie traci sensu
Opisuję co mnie wzrusza
Co boli
Przywołuję wspomnienia
Pisanie jak balsam
Zamyka otwarte rany …
Śmiech to zdrowie
stand-up – komediowa forma artystyczna w postaci monologu przed publicznością.
Głównym celem stand-upu jest rozbawienie publiczności. Autor musi się tutaj wykazać dowcipem, umiejętnością posługiwania się ironią,
także w odniesieniu do siebie i swoich wad. Ale ważniejsza w nim jest charyzma poety, jego umiejętność kontaktu z publicznością,
mniej poprawność literacka prezentowanego wiersza.
Nazwa stand-up pochodzi z Ameryki, gdzie podczas tzw. open mic prawie każdy może wejść na scenę i rozpocząć swój występ.
Dzięki takiej formule ten gatunek jest niezwykle przyjazny dla początkujących artystów, bo łatwo jest zacząć.
A zatem pierwsza moja próba:
Lustereczko
Patrzę w lustro i nie wierzę
Chyba trzeba je przeczyścić
Pod oczami brzydkie cienie
A na brodzie jakiś wykwit
Włosy lekko przerzedzone
Nos się zrobił zbyt szeroki
A te zmarszczki – skąd tu one
Do słonicy mam dwa kroki
Lustra nie będę czyściła
Bo zobaczę jeszcze więcej
Kiedyś twarz ma piękną była
Dzisiaj brzydkie nawet ręce
Widać żyły – plamy w brązach
Palce dłuższe chyba były
Patrzę na nie cała w pąsach
Dobre czasy się skończyły
I w odruchu desperacji
Myślę siedząc na kanapie
O plastycznej operacji
Aż tu nagle głośno chrapie
Mój chłopina wygłodzony
Czekał aż do kuchni wpadnę
Podam obiad – lecz wkurzony
Zapadł w sen – smakuje jagnię
Złapać oddech
drepczesz ścieżką
po omacku
wybierasz jak ślepiec
w ciemności
raz po raz się potykasz
o kamień wielki
kamień mały
nie widząc celu
stajesz
łapiesz oddech
rozbudzasz wyobraźnię
widzisz obraz
ścieżkę
na którą padło światło
wszystko staje się jasne
już wiesz
Źródło dobroci
Znam kobietę
jak nurt rzeki
niosący liść
toczący kamień
słabą się zdaje i silną zarazem
Znam kobietę
jak porcelana krucha
chroni gniazdo wymoszczone
raz słodkie raz słone
Znam kobietę
jak tajemne ziele
źródło światła niewyczerpane
wyleczy najgłębszą ranę